Daniel Michalski o życiu załogi – 31.07.2013

3 sierpnia 2013 0 By Lady Dana 44

Kochani!

31.07.2013 Nowa Ziemia

Nic tak nie mobilizuje do pisania bloga, jak dobre słowo. Kiedy dowiedziałem się od Ryśka, a on od swojej kochanej żony, że moja ostatnia relacja się podobała, odetchnąłem z ulgą!:) W końcu to mój pierwszy blog i Bóg jedyny wie, jak zostanie odebrany. Sam nawet nie wiem czy to blog, czy coś w tym rodzaju, ale co by nie było, jak się podobało to piszę!;D

Życie na jachcie trochę zwolniło. Dzieje się to za sprawą spokojnej i żmudnej żeglugi do następnego celu naszego rejsu – na arktyczną wyspę Nowa Ziemia.
Wiedząc z danych satelitarnych oraz informacji od naszych przyjaciół, że lody jeszcze nie puszczają, wspólnie podjęliśmy„ jedyną słuszną decyzję”, że należy nieco zwolnić, aby w okolicy 5-15.08.2013 szykować się do przejściacieśniny Wilkickiego.

Mając od Daniła Gawriłowa, kapitana jachtu „Piotr I ” współrzędne ładnej, dobrze osłoniętej zatoki na północno-zachodnim wybrzeżu Nowej Ziemi, skierowaliśmy „Panią Dankę” w tym kierunku, by po dwóch dobach żeglugi zakotwiczyć w zatoce Russkaja Gawoń.

Kiedy dopływaliśmy, na kotwicowisku stała już Sarema. Dla niewtajemniczonych Sarema to fiński jacht z uroczym małżeństwem na pokładzie, które tak jak my pragnie jak najprędzej pokonać Przejście Północno-Wschodnie. Nasz plan był prosty. Postać tam ze dwa dni na kotwicy, zrobić porządki, a przy okazji zwiedzić położoną nad zatoką opuszczoną bazę.

Tego wieczora, z okazji kolejnego spotkania z Saremą zaprosiliśmy Rittę i Pekkę do nas, aby zarówno im jak i nam urozmaicić „samotną” żeglugę. Dla nich to nic nowego, bo od 11 lat bujają się po wszystkich morzach i oceanach świata w poszukiwaniu przygód oraz przyjaciół, a tylko na zimowe miesiące pozostawiają jacht na trasie swej kolejnej wędrówki i lecą do Lagos w Portugalii, gdzie obecnie mają dom.

Dla nas to duże urozmaicenie. Oboje dobrze mówią po angielsku, widzieli kawał świata i potrafią interesująco opowiadać. Powiem szczerze, trzeba było nieźle kleić, żeby ogarnąć „co autor miał na myśli”, ale na szczęście większość z nas dawała radę i „we understand”.:D

Byłem nawet z siebie dumny, kiedy okazało się, że i my „nie gęsi” i na hasło Lagos w Portugalii mogłem pochwalić się znajomością zarówno uroczego, prawdziwie portugalskiego miasteczka jak i jachtowej mariny. Osobiście zawitałem tam z moją kochaną żoną w 2008 roku, kiedy realizowaliśmy wspólnie podróż po rubieżachpółwyspu Iberyjskiego. Lagos pamiętać będę ko końca mych dni, bowiem to właśnie tam wjechałem mym świeżo kupionym kamperem w tak wąskie uliczki starego miasta, że gdybym miał wycofać to chyba przyszłoby mi oddać samochód na złom, a samemu wracać do Polski na piechotę. Zaklinowany w zastawionej do centymetra ulicy jechałem na żyletkę z prędkością ok 2km/h przeciskając się między betonowymi kulami oddzielającymi chodnik od ulicy po lewej i zaparkowanymi po prawej autami różnej maści. Kiedy mieszkańcy obserwowali moje wyczyny widziałem w ich oczach prawdziwe przerażenie.

Po pierwsze nie mogli uwierzyć, że to się może udać /kamper 7 metrów długi 2,25 szeroki i 3,25 wysoki/, a po drugie zachodzili w głowę, skąd tu taki kozak z polską rejestracją, a na dodatek tak wywija.  Na moje szczęście po ok 20 minutowym kryterium ulicznym udało się i nasz domek na kółkach wyszedł z tego bez draśnięcia. I jak tu nie pamiętać Lagos?:D

Wracając do Finów – oni natchnęli nas dobrym duchem, a my „zmęczyliśmy” ich polską gościnnością. I tak miało być!:) Następnego dnia rano rozpoczęliśmy planowaną eksplorację wyspy, a szczególnie zwiedzanie opuszczonej bazy. Tym razem zastaliśmy dużo mniejszy teren „zagospodarowany” przez radzieckich wojskowych.

Wyraźnie było widać, że baza mająca dwie stacje: meteorologiczną oraz radiową/radionamierzanie/ została opuszczona przynajmniej 15-20 lat temu, a pozostawione w niełasce do dzisiaj, stare sprzęty oraz obiekty nigdy nie były porządkowane. (Tu trzeba powiedzieć, że Rosjanie mają dziesięcioletni plan oczyszczenia całej swojej Arktyki z tych rupieci i baza po bazie jest czyszczona i rekultywowana.)

Tam również mieliśmy okazję ponownie zobaczyć polarnego niedźwiedzia. Najpierw tuż przed północą na grzbiecie gór, a rano stosunkowo blisko naszego jachtu, ale na lądzie. Misio wabiony skutecznie zapachem przygotowywanego przez Lecha obiadu tak był ciekaw nowego menu, że prawie myśleliśmy, iż podejdzie na wyciągnięcie ”aparatu”. Niestety wystraszyło go szczekanie psa na jachcie fińskich sąsiadów. No cóż nie zawsze wszystko wychodzi…

Zachęceni wspaniałymi widokami oraz niezliczoną ilością pozostawionego na stacji złomu postanowiliśmy odwiedzić drugą mijaną wcześniej bazę z charakterystyczną ogromną anteną radarową. Popłynęliśmy tam z Saremą i zakotwiczyliśmy u stóp stromego, zaśnieżonego klifu. Klif ten będzie pamiętał Lechu do końca życia.

A było tak. Po zwiedzeniu przez pierwszą grupę całkiem sporej opuszczonej bazy wojskowej umiejscowionej na pięknie położonym półwyspie chcieliśmy się zamienić tak, aby druga ekipa też miała szansę zobaczyć „szczątki imperium”. Nasz najlepszy „pontonowy”/ czytaj młody Michał /właśnie przygotowywał naszą „dziką kaczkę”, kiedy z brzegu usłyszeliśmy okrzyk oraz znaki konieczności szybkiego przybycia pontonu. Będąc na jachcie oddalonym około 150m od brzegu ani nie widzieliśmy zagrożenia, ani tym bardziej nie zdawaliśmy sobie sprawy, w jakiej sytuacji znaleźli się nasi ludzie, a przede wszystkim Lechu.

Jak nam później relacjonował właśnie podchodził po zaśnieżonym zboczu klifu do góry, kiedy usłyszał od schodzącego do pontonu Czarka, że pojawił się niedźwiedź i to prawdziwy! Ponieważ do grani pozostało ok.10 metrów Lechu zdecydował się podchodzić do góry tak, aby jak najszybciej dołączyć do czekających tam Pawła i Michała Kochańczyka. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po kilku krokach zobaczył przed sobą w odległości około pięćdziesięciu metrów sylwetkę dużego, białego niedźwiedzia! Całkowicie bez konsultacji w sposób, który wydawał mu się najbardziej skuteczny i bezpieczny, a przede wszystkim nie obciążający go zbytnio wysiłkiem fizycznym wybrał jedyną skuteczną drogę ucieczki – na tyłku.;p Jak sam przyznał usiadł i modlił się o grawitację. Ta przyszła wprawdzie z opóźnieniem, ale kiedy ruszył wiedział, że teraz misiu już nie da rady.;) Gdy rozpędził się jak na torze bobslejowym nie przeszkadzało mu nawet, że zjeżdża w jego najlepszych wyjściowych spodniach, które skądinąd sprawdziły się nie tylko w zakresie wysokiej wytrzymałości, ale także szczelności, bowiem na śniegu nie pozostał żaden brązowy ślad. Jadąc w dół nabrał takich rumieńców, że nawet Czarek, który dojechał pontonem pierwszy i miał podwyższone tętno oraz głos nie mógł się równać z widokiem Lecha.:D

Wszystko skończyło się na strachu i dużych oczach, ale jak to w życiu bywa mogło być nieciekawie. Pozostała ekipa w szczęśliwości dotarła na jacht, dzięki czemu wieczorem mogliśmy się wspólnie pośmiać z prawdziwej arktycznej przygody.:)

Tego wieczora w ramach rewanżu gościliśmy na Saremie. Gospodarze przygotowali się do rewizyty perfekcyjnie. Wprawdzie na wizytę wybrała się tylko część załogi to i tak było miło i interesująco. Ritta opowiadała o rejsach po całym świecie, gadaliśmy o naszej i fińskiej historii. Oglądaliśmy książki oraz zwiedziliśmy jacht. Sarema to prawdziwy dom na wodzie. Wszystko, czego potrzeba do funkcjonowania i w miarę komfortowego życia znajduje się na jachcie. Dla kogoś, kto interesuje się żeglugą permanentną, a ja do takich należę, taka wizyta to kopalnia wiedzy. Szkoda, że na razie pozostaje mi tylko marzyć o takim życiu.:(

Ale jak mówi przysłowie bez marzeń nie ma przyszłości!:)

Daniel Michalski