Daniel Michalski o życiu załogi – 26.07.2013

29 lipca 2013 0 By Lady Dana 44

Drodzy Przyjaciele!:)

26.07.2013

Od dnia kiedy Michał Kochańczyk napisał ostatnie relacje z naszych arktycznych wojaży minęło niespełna kilka dni, a ja już mam kłopot z odtworzeniem naszej historii. Nie wynika to wszakże z braku pamięci /co też biorę pod uwagę, ale raczej z ilości ciekawych i niecodziennych zdarzeń, które mają miejsce zarówno na jachcie jak i w plenerze. Kiedy pakowałem się na rejs, obiecywałem sobie, że w trakcie długich wlekących się jak „flaki z górami lodowymi” dni nadrobię moje zaległości, tak w dziedzinie czytelnictwa /zabrałem ponad 20 książek/, jak i uporządkowania zdjęć w komputerze.

Nic z tych rzeczy. Nawet osobiste przyrzeczenie mojej kochanej żonie, że w końcu zacznę pisać wspomnienia z moich i naszych wspólnych wyjazdów, spaliło na razie na panewce.

Po prostu się nie da.

Zapytacie dlaczego? Bo na jachcie zawsze jest coś do roboty. Poza normalnymi wachtami czyli służbą na pokładzie i pod, gdzie trzeba nawigować, obserwować, notować oraz być czujnym, zwartym i gotowym ze względu na występujący lód, na bieżąco kontrolujemy i czyścimy zanieczyszczone wodą filtry paliwa. Dodatkowo przygotowujemy posiłki, sprzątamy i śpimy.

Może to nie wygląda zbyt absorbująco, ale kiedy dołożymy do tego zwiedzanie, robienie zdjęć, utrzymywanie kontaktów z innymi jachtami, a przede wszystkim wieczorne Polaków rozmowy, to z czasem wolnym robi się naprawdę krucho!
No i: „ Jak tu żyć Panie Premierze?” ;P

Na szczęście, zmobilizowany przez Michała, zabrałem się dzisiaj za skończenie bloga dzięki czemu mam nadzieję przybliżę Wam nasze ostatnie przygody. A było ich sporo!

Po opuszczeniu zatoki z morsami /tak plastycznie opisanej przez Michała/ cała flotylla czyli w sumie 5 jachtów skierowała się na północ archipelagu z zamiarem dotarcia do Rosyjskiej Stacji Arktycznej na Wyspie Heissa . Jak się pewnie domyślacie nie ma tam portu, ani nawet namiastki przystani. Zatem aby się dostać na wyspę stanęliśmy na kotwicy i po zwodowaniu pontonu przedostaliśmy się na brzeg razem z innymi załogami. Na brzegu czekał kierownik działającej tam jeszcze stacji meteorologicznej, a dodatkowo towarzyszył nam oddelegowany przez Park Narodowy Ziemi Franciszka Józefa bardzo sympatyczny i gościnny strażnik parku – Andriej Kunnigow.

Stacja którą dzisiaj obsługuje jedynie 6 ludzi swoje najlepsze lata ma już za sobą. Ogromny wielohektarowy teren położony na płaskowyżu z którego roztacza się piękny widok na otaczające go małe wysepki i spływające z nich lodowce był wykorzystywany przez Rosjan w latach 1957-2003 jako największa baza arktyczna na Ziemi Franciszka Józefa.

W szczytowym okresie stacjonowało na niej od 150 do 200 ludzi, którzy zarówno prowadzili badania naukowe jak i rozbudowywali stację dla własnych potrzeb. W tym okresie wybudowano wiele prymitywnych obiektów socjalnych dla załogi, hangarów dla sprzętu i wyposażenia oraz niezliczoną ilość instalacji, których przeznaczenia nie znał nawet oprowadzający nas obecny kierownik stacji. Kiedy przyszła pieriestrojka, jak nam opowiadał, wszystko się zmieniło i od 2003 roku stacja w jej pierwotnej formie już nie funkcjonuje, a pozostawione bez remontu i opieki budynki, instalacje i sprzęty są niemymi świadkami toczącej się tutaj arktycznej historii. Ilość pozostawionego na stacji dobytku w postaci uszkodzonego sprzętu transportowego /ciągniki gąsienicowe, samochody/ materiałów budowlanych i konstrukcyjnych szczególnie stali oraz nieużywanych nowych i starych elementów różnych instalacji zrobiło na wszystkich zwiedzających olbrzymie wrażenie. Wyjątkowo interesującym obiektem wśród setek, a nawet zaryzykowałbym twierdzenie tysięcy, pozostawionych tutaj przedmiotów jest rozbity zaryty nosem w ziemię turbo śmigłowy samolot transportowy. Jak się domyślamy biedny pilot lądując na tafli skutego lodem morza nie wyhamował i wjeżdżając na ląd najpierw stracił przednie koło, a później zarył kadłubem i śmigłami w zalodzoną ziemię. Widok tego samolotu to jak memento mori dla tego zapomnianego na końcu świata miejsca. Podobno w przeciągu najbliższych 6 lat cała baza ma być całkowicie rozebrana, a teren zrekultywowany. Życzymy rosyjskim polarnikom oby tak się stało, bowiem miejsce jest naprawdę niepowtarzalne, a sądząc po ilości odwiedzających ZFJ turystów baza będzie coraz częściej odwiedzana. Póki co działa jedynie wydzielona stacja meteorologiczna,którą wszyscy zwiedziliśmy z dużym zainteresowaniem.

Po niemal 2 godzinnej wizycie na stacji ochoczo wróciliśmy na swoje „ śmieci” i od razu było nam lepiej.:) Na jachcie małe poruszenie, bowiem drugi polski jacht Barlovento II nieoczekiwanie podniósł kotwicę i popłynął w siną dal. Trochę nas to zdziwiło, bo wspólnie przepłynęliśmy ponad 2500 mil bywaliśmy u siebie na imprezach staraliśmy się sobie pomagać, a tu kotwica w górę i bez pożegnania w morze. Na szczęście po dwóch dniach kapitan Barlovento II Maciek Sodkiewicz zgłosił się przez UKF-kę i powiadamiając nas o dotarciu do 82 stopnia i dziesięciu minut szerokości północnej pożegnał się z nami zaocznie i skierował swój jacht do Murmańska. Z załogami jachtu Barlovento II całą drogę z St. Petersburga do Archangielska i potem na Ziemię Franciszka Józefa byliśmy w kontakcie, a część z naszej załogi nawet w ścisłym kontakcie. Impreza jaką przygotowali dla nas na swoim pokładzie należała do jednych z najprzyjemniejszych chwil w okresie wspólnej żeglugi. Niestety zmęczeni całodzienną walką z silnikiem, alternatorem i kotwicą nie mieli już sił na przygotowaną dla nich rewizytę w przeddzień ich wypłynięcia. Sądzę, że da się to jeszcze nadrobić, ale dopiero w Polsce.:D

Jak pisałem w poprzednim krótkim tekście pomysł udziału naszego jachtu w regatach RUSARC 80 DG i odwiedzenia Ziemi Franciszka Józefa był strzałem w dziesiątkę. Nie tylko dlatego, że realizując plan rejsu wokół bieguna było nam „prawie” po drodze, ale przede wszystkim, że dzięki organizatorom bardzo dużo zobaczyliśmy i lepiej się poznaliśmy. Być może zawiązane między nami przyjaźnie zaowocują w przyszłości nowymi projektami. W opinii wszystkich Rosjanie jako organizatorzy stanęli na wysokości zadania i mamy nadzieję, że będą nam służyć radą i pomocą na dalszej trasie wokół bieguna.

W ramach zwiedzania archipelagu podjęliśmy wspólną próbę dotarcia do zatoki Nansena w której sławny norweski polarnik przetrwał arktyczną zimę. W konwoju za jachtem „ Piotr I” sunęliśmy równo 5-6 węzłów najpierw po wodach wolnych od lodu by później po raz pierwszy spotkać gęsty lodowy pak. Wrażenie ogromne i dające do myślenia szczególnie kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy jak wygląda jacht na szczęście nie nasz /Piotr I/w okowach lodowego uścisku. Wejście w pak było tylko próbą i po wycofaniu się, myszkując między growlerami, w otoczeniu zaśnieżonych wzgórz wszyscy bez problemu dotarliśmy na miejsce. W konwoju do sławnej zatoki dotarły jeszcze 3 jachty Fińska – Sarema, Holenderska – Anna Margaretha i nasza LD44. Żegluga w doborowym towarzystwie to prawdziwa przyjemność. Zarówno kapitan Saremy – Pekka jak i Anny Margarethy – Hans ,byli z nami w stałym kontakcie. Pierwszy po sprzedaży własnej dobrze prosperującej firmy wraz z żoną Rittą i sławnym już w mediach psem od jedenastu lat żegluje po całym świecie. Nic to dziwnego poza tym, że Pekka przedstawił swojego czworonożnego przyjaciela jako członka załogi, a także w przypadku arktycznych problemów z żywnością jako zapasowy prowiant.:D Oczywiście nie na poważnie, ale czytając książki o polarnikach kto to wie. Drugi od wielu lat dowodzi pięknym stalowym 72 stopowym szkunerem wożąc turystów spragnionych wyjątkowych wrażeń. Obaj niezwykle uczynni zawsze mieli dla nas ważne informacje, a kiedy przyszło wracać w labiryncie wysp dzielnie prowadzili do celu i udostępniali mapy.

Pływanie bez dokładnych map po nieznanych rejonach i mało odwiedzanych wodach to nie bułka z masłem. Wielu żeglarzy przekonało się o tym, że nie można liczyć wyłącznie na doświadczenie i szczęście. Niestety żaden z trzech posiadanych przez nas programów nawigacyjnych nie obsługuje map powyżej 80 stopnia szerokości północnej, a znakomite skądinąd mapy Navionicsa nie obejmują swym zasięgiem takich peryferii. Rosyjskie mapy papierowe archipelagu Ziemi Franciszka Józefa posiadali na pokładzie jedynie Danił, Hans i częściowo Maciek z Barlovento. Dzięki ich uprzejmości nawigowaliśmy bezpieczniej.

Wizyta w zatoce Nansena była dla nas dodatkową atrakcją bo tam po raz pierwszy zobaczyliśmy na żywoniedźwiedzia polarnego. Wprawdzie niedźwiedź, a właściwie dwa, były od nas oddalone o ok.500m to jednak przez lornetkę było można zobaczyć kto tu rządzi. Zachęceni widokiem niedźwiedzi po wypadzie w inne miejsce powróciliśmy do zatoki z nadzieją na ponowne spotkanie. Niestety mimo naszych usilnych starań nic z tego nie wyszło. W celu zachęcenia misiów do zbliżenia się w okolice jachtu wyłożyliśmy na brzeg nasz przepyszny jachtowy smalec. Mimo takich poświęceń /wodowanie pontonu ,obstawa/ żaden niedźwiedź nas nie odwiedził, a jak przeczytaliśmy w książce niedźwiedź polarny wyczuwa obecność foki i to pod lodem z odległości kilometra. Do dziś zachodzimy w głowę co z tym smalcem było nie tak.:(

W południe następnego dnia ruszyliśmy w drogę powrotną. Długi, bo ponad 40milowy odcinek z zatoki Nansenado następnego kotwicowiska pokonaliśmy, lawirując między wyspami przy zmiennej pogodzie w otoczeniu przyrody, która nas urzekła. Fantastycznie oświetlone zbocza lodowcowych wysp, grafitowo-zielona woda i na przemian zachmurzone lub błękitne niebo malowało pejzaże których nigdy nie zapomnimy. Po ośmiogodzinnej żegludze mimo silnego wiatru dotarliśmy do osłoniętej zatoki, w której pod lodową ścianą rzuciliśmy kotwicę. Miejsce wybrał kapitan Anny Margarethy Hans i za to należy mu się pełne uznanie!

Wyobraźcie sobie taką scenerię: W tle od góry błękitne niebo, poniżej białe ośnieżone płaskie wierzchołki gór przechodzące w zbocza biało-szarego a później grafitowego jęzora lodowca wijącego się jak rzeka w dół do morza i kończącego się pionową niemal 50 metrową biało seledynową czołową ścianą. A to wszystko podparte amarantowym kolorem morza. Po prostu bomba!;)

Mam nadzieję, że niebawem dojdą na stronę zdjęcia z tej miejscówki, bo mój opis z pewnością nie oddaje tej scenerii!

Przy okazji zdjęć pragnę wyjaśnić, że mimo iż robimy ich tysiące, nie mamy możliwości przesyłania zdjęć mailem. Pozostaje wysyłka kart pamięci z odwiedzanych przez nas portów. Tych ostatnich na terenie Rosji będzie mało zatem prosimy o wyrozumiałość!

Po udanym noclegu na niepowtarzalnym kotwicowisku i porannej naradzie kapitanów na pokładzie Anny Margarethy ruszyliśmy w drogę powrotną. My za Anną M do zatoki Tichaja Buchta, a Sarema pod dowództwem Pekki już w kierunku Nowej Ziemi. Jacht „Piotr I” popłynął do Tichej Buchty 2 dni wcześniej aby odstawić do bazy Andrieja – strażnika parku. Teraz kiedy wielkimi krokami zbliżał się koniec naszej wizyty na ZFJ zależało nam bardzo na pożegnaniu się z załogą „Piotra I” oraz podziękowaniu Andriejowi za przewodnictwo i gościnę w bazie.

Tymczasem Sarema pożeglowała samotnie na południowy wschód, aby w umówionej zatoce na Nowej Ziemipoczekać na nas – skąd razem rozpoczniemy nowy etap rejsu – Przejście Północno-Wschodnie.

Po szczęśliwym dotarciu do Tichej Buchty i eleganckim pożegnaniu się z kapitanem i załogą Anny-Margarethy, zobaczyliśmy widok niecodzienny. Oto sam kapitan jachtu „ Piotr I” Danił Gavriłow, przywiązawszy do rufy jachtu, niewielką górę lodową łupał przy pomocy siekiery, czekana i piły łańcuchowej, pozyskując duże przeźroczyste krystalicznie czyste bryły lodu. Spytacie po co? Nie po co, tylko do czego! Otóż do DRINKÓW !!!

I nie na własny użytek tylko na sprzedaż do ekskluzywnych barów i restauracji w St.Petersburgu. Na arktyczny lód czekają już odbiorcy w Murmańsku, dokąd Danił dotrze za 5 dni.

Kiedy przeszedłem na pokład „Piotra I”, zrobić zdjęcia jak się robi biznes i zobaczyłem w forpiku przynajmniej 10 wielkich jak 2 wiadra brył lodu, akcja łupania się jeszcze nie zakończyła. Trzeba było następnych paru godzin aby zapełnić cały forpik lodowym biznesem i dopiero można było rozpocząć pożegnalną imprezę. Zaproszeni goście z załogi Piotra I przybyli wprawdzie w komplecie, ale nieco zmęczeni lodową robotą. Nie przeszkodziło nam to w super udanej kolacji w trakcie której Danił wręczył na ręce naszego kapitana Ryśka nagrodę za zajęcie I miejsca w regatach RUSARC 80DG na trasie Archangielsk – ZFJ. Całkiem sporych wymiarów olejny obraz musiał być zapakowany do folii i zabunkrowany, bo nie mieści się na żadnej ze ścianek na jachcie. Do kolacji grał nam na gitarze i przepięknie śpiewał zawodowy muzyk i operator filmowy – Artiom. Impreza się zakończyła o 8 rano a o 12 w południe na kotwicowisku pozostaliśmy tylko my.

Pozostało nam się jeszcze pożegnać z Andriejem. Ten młody, niespełna 30-letni strażnik, ujął nas swą gościnnością. Nie tylko zaprosił całą załogę na herbatę z ciastkami i dżemem, ale także przygotował dla nas banię, aby każdy mógł się odświeżyć i zrelaksować. Na drogę dostaliśmy ciepły chleb, mąkę, drożdże i cukier, a także życzenia udanej podróży.:) No cóż wszystko co dobre szybko się kończy…

Jeszcze tylko pożegnalne uściski, powrót na łódkę i w drogę. Kurs Nowa Ziemia!

Daniel Michalski