Blog załogi – 29.09.2013

30 września 2013 0 By Lady Dana 44

MORZE BERINGA

29.09.2013

Wychodzę na wachtę, jest jeszcze ciemno – do świtu jakieś 2 godziny. Wokół przewalają się spiętrzone, ponad czterometrowe fale. Od czasu do czasu rozbijają się o kadłub i nad pokładem przelatują bryzgi. Wiatr w takielunku gwiżdże z siłą 7-8 w skali Beauforta. Rozsiadam się wygodnie pod nadbudówką, w ręku ciepła herbata – wreszcie się uspokoiło…

Jakoś tak wyszło, że to ja piszę blogi z naszego pływania, więc tym razem również w kilku słowach postaram się opisać nasze przejście przez chłodne, sztormowe Morze Beringa. Z Providenija wyszliśmy pod wieczór w poniedziałek 23.09, a na Pacyfik wpłynęliśmy po przecięciu archipelagu Aleutów, po południu w piątek 27.09. Przejście Morza Beringa zajęło nam więc 5 ciężkich dni. Zaraz zaraz – przecież od poniedziałku do piątku są cztery dni… Otóż nie tym razem. Do tej pory, przy przekraczaniu kolejnych stref czasowych, ktoś wykradał nam z życia po 2, po 4 godziny. Teraz za to, przy przejściu linii zmiany daty zyskaliśmy calutki dodatkowy, drugi z rzędu poniedziałek. Ośmiodniowy tydzień to nie jedyna osobliwość tych okolic. Chyba wszystkim, przynajmniej raz, pomyliły się strony świata. „Aha, wieje od Rosji, czyli wiatr mamy wschodni”. A tu nie, bo tutaj na wschodzie jest Kanada i USA, a na zachodzie Rosja i Daleki Wschód…

W zasadzie po Morzu Beringa płynęliśmy już wcześniej – od cieśniny noszącej to samo imię do Providenija. Tam jednak pogoda była słoneczna, wiatry słabe do umiarkowanych, a wokół zamiast ogromnych fal przepływały stada wielorybów. Jeśli wliczyć pojawiające się w oddali fontanny wydmuchiwanej wody, to podczas jednej wachty naliczyłem 22 sztuki. Niestety te piękne stworzenia wybrały sobie taki odległy i zimny rejon, żeby mieć spokój od paparazzi i każda próba wyjęcia aparatu powodowała, że odpływały poza zasięg.

Jednak dopiero w drodze z Providenija na Aleuty morze pokazało swoje prawdziwe oblicze. To właśnie na tych wodach kręcony jest popularny program dokumentalny o poławiaczach krabów: „Najniebezpieczniejszy zawód świata”. I faktycznie, zwłaszcza jesienią, jest tu niegościnnie. Wiatr wiejący z siłą 8B z jednego kierunku słabnie na 2 godziny tylko po to, żeby zawiać z siłą 9B z kierunku przeciwnego. Takie zmiany powodują, że na stosunkowo płytkim morzu budują się krótkie, strome, wysokie i bardzo połamane fale. Były chyba nawet bardziej połamane, niż na naszym, słynącym z trudnego rozkołysu Bałtyku. Nieraz na czterometrową falę nakładała się dwumetrowa z innego kierunku, podczas gdy wiatr wiał jeszcze z innego. Do tego dołóżmy pełne zachmurzenie, pojawiający się co jakiś czas drobny siekący grad i temperaturę ok 6°C i mamy pełny obraz sytuacji.

Kulminacja nastąpiła w czwartek wieczorem. Wiatr rozwiał się do 10B, a fale miały dobrze ponad 6m wysokości. Patrząc z doliny na kolejną, potężną, stromą falę na usta mimowolnie cisnęło się „o k…”, podczas gdy spoglądając z góry w kolejną dolinę było to raczej „o ja p….”. Szliśmy baksztagiem z grotem na trzecim refie i fokiem zwiniętym do wielkości kobiecej chustki. Powiedziałem Ryśkowi, że chyba trzeba całkiem zrzucić grota, na co kapitan odparł, że też o tym pomyślał. Postanowiliśmy jednak chwilę zaczekać. I tu kolejny raz dała o sobie znać stara żeglarska prawda, że „jeśli zastanawiasz się, czy nie czas się zarefować, to znaczy, że czas jest na to najwyższy”. Nie minęło 15 minut, a duża fala obróciła jacht bokiem, a kolejna rozbijając się na burcie położyła jacht w potężny przechył. W jednej chwili znalazłem się na ściance nadbudówki, w środku wszystkie pozornie zaształowane rzeczy przeleciały przez kabinę, a kokpit napełnił się wodą do poziomu przelewania się do kabiny.Wiatr wzmógł się do 11B i teraz nawet podejście do masztu, nie mówiąc już o zrzucaniu żagla wydawało się prawie niemożliwe.

Ale na morzu nie ma opcji „dziękuję, wysiadam”, więc założyliśmy z Lechem szelki bezpieczeństwa i asekurując się nawzajem zabraliśmy się do roboty. Żeby zrzucić grota do końca, trzeba wejść kilka stopni na maszt i ściągnąć w dół fał. W sytuacji, gdy jacht kładł się z burty na burtę, a wokół potężny wiatr zrywał wierzchołki fal było to naprawdę trudne. Osoba stojąca po tej stronie masztu, która akurat była w górze opierała się o maszt trzymając partnera, który chwilami wisiał na rękach z nogami swobodnie „powiewającymi” w powietrzu. Trzymając się kurczowo masztu ciężko mi było wyobrazić sobie jak mam wygospodarować jakąś wolną kończynę do ściągania żagla.

Ale udało się i mimo, że ręce kompletnie nam zgrabiały, a do kokpitu zszedłem bardziej zmęczony niż po godzinie siłowni, to grot został zrzucony. Muszę przyznać, że bardzo duży podziw wzbudził we mnie Lech, który mimo że kilka razy powtórzył „za stary na to jestem” w akcji radził sobie świetnie – zwinniej niż ja.Później, po chwili odpoczynku, z pomocą Daniela związaliśmy grota liną i już do rana dryfowaliśmy bez żagli. Może nie do końca dryfowaliśmy, bo z wiatrem sam takielunek dawał nam prędkość 7 węzłów. Trzeba przyznać że taki sztorm ma też swoje plusy. Okazało się, że półka, na której gromadziły się przenośne dyski, ładowarki i inny elektroniczny sprzęt, a na której bałagan „sam się robił” da się jednak wyprzątnąć w ułamku sekundy. Również kwestia bambusowych tyczek do odpychania lodu została rozwiązana. Żal nam było je wyrzucać, a nie bardzo mieliśmy pomysł co z nimi zrobić. Mimo przywiązania trzema linkami sztorm zabrał je sam z pokładu. Niestety zabrał też kilka innych mniej lub bardziej przydatnych rzeczy, jak choćby jedno z kół ratunkowych.Następnego poranka wiatr „uspokoił się” do 9B i najpierw nieśmiało, po kawałku, a później do połowy odwinęliśmy foka i pognaliśmy w kierunku Aleutów.

Obecnie płyniemy już przez Pacyfik w kierunku Vancouver. Pozostało nam jeszcze 1300 mil morskich. Dzisiaj przecięliśmy południk przeciwległy do Sopotu, więc mamy satysfakcję, że pół świata opłynęliśmy. Wiatr nadal wieje z siłą 8-9B, jednak pod kilem mamy prawie 3 km głębokości i długa oceaniczna fala sprawia, że płynie się znacznie przyjemniej. Jeśli Neptun będzie łaskawy i warunki się utrzymają, rejs powinniśmy zakończyć za jakieś 10 dni.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

Paweł Ołdziej