Blog załogi – 4.08.2013

4 sierpnia 2013 0 By Lady Dana 44

Witajcie!

4.08.2013

Postanowiłem napisać kilka słów od siebie, żeby opisać tę część naszej wyprawy, która stanowi jej integralny i jak dla mnie najważniejszy aspekt. Do tej pory sporo było pisane o spotykających nas przygodach, odwiedzonych miejscach, poznanych ludziach i jachtach, a niewiele o samej żegludze… A przecież nasz dzielny jacht wyrysował już swój kilwater na odcinku prawie 4000 mil morskich!

Rzadko zdarza się, żeby w jednym rejsie pływać po tak różnych wodach. Za nami trasa przez nasz najbliższy, tak nieraz groźny Bałtyk, słodkie wody dwóch rzek i dwóch największych jezior Europy, kanału z jego licznymi śluzami oraz dwa morza wchodzące w skład oceanu arktycznego. Pływaliśmy już w trzydziestostopniowym upale, jak i wśród mgieł i gór lodowych archipelagu Ziemi Franciszka Józefa. Oglądaliśmy niebo rozgwieżdżone, jak tylko potrafi być na pełnym morzu, zachody płynnie przechodzące we wschód, oraz pełne słońce przez całą arktyczną noc.

Najdłuższy przelot – z Archangielska na Ziemię Franciszka Józefa – zajął nam 8 pełnych dni. W tej chwili trzeci dzień płyniemy po Morzu Karskim z Nowej Ziemi do portu Dikson na półwyspie Tajmyr. W czasie przelotów rytm doby wyznaczają wachty, a życie toczy się spokojnie w takt kołysania jachtu. Ponieważ słońce na tych szerokościach (aktualna to 74°03’N) nie zachodzi wcale, często mamy problem z rozróżnieniem czy godzina na naszym zegarze to 3.00, czy może 15.00. Pomaga wtedy szybkie podejrzenie dziennika jachtowego, albo rewizja posiłków (kolejnego ważnego wyznacznika w codziennym rytmie) – „Aha, jedliśmy już śniadanie, ale obiadu jeszcze nie było, więc to musi być 15.00!”

Zazwyczaj wachta zaczyna się, gdy z ukołysanego falami snu budzi głos poprzednika: „Za 5 minut wachta”. Czas ubrać się w ciepłe rzeczy, sprawdzić aktualną pozycję na mapie i kurs, wstawić wodę w czajniku i wysłuchać wskazówek od wachty schodzącej. Od tego momentu zaczynają się 4 godziny czuwania nad bezpieczeństwem jachtu i reszty załogi, pilnowania prędkości jachtu i trymu żagli, nasłuchiwania radia. Co godzinę aktualne dane trzeba zapisać w dzienniku jachtowym, a na koniec wachty spisać również aktualną pozycję. Ruch statków w tym rejonie jest bliski zeru, za to należy co parę minut sprawdzić, czy przed dziobem nie pojawia się lód. W przypadku złej widoczności bardzo przydatny jest radar, jednak mniejszych brył, które mogłyby na przykład uszkodzić śrubę silnika, należy wówczas wypatrywać cały czas.

Na szczęście przez większość czasu widoczność mamy bardzo dobrą i wachty płyną spokojnie i leniwie. To właśnie wtedy jest czas na „długie Polaków rozmowy”, opowiadanie sobie przygód (w tym temacie Misiek jest niezastąpionym kompanem), czy wreszcie spokojną obserwację nieba i morza.:) Podobno w morskie fale można się wpatrywać godzinami, dlatego że krajobraz z pozoru cały czas taki sam, faktycznie cały czas zmienia swój układ i wzór nie powtarzając się nigdy. Wspaniale jest też obserwować wędrujące od jednego horyzontu po drugi chmury od ciężkich, pękatych cumulusów, po drobniutkie zakrzywione cirrusy. Obserwacja chmur pozwala dostrzec nie tylko piękno, ale często również zapowiedź zbliżającej się pogody!

Wczorajszy słoneczny dzień pozwolił nam cieszyć się kolejnym niesamowitym zjawiskiem – refrakcją. Refrakcja jest to ponadnormalna przejrzystość powietrza pozwalająca widzieć rzeczy znajdujące się za widnokręgiem i spotykana jest, choć stosunkowo rzadko, na wszystkich morzach. Tutaj jednak dodatkowo objawiła się powstawaniem obrazów wysp nad horyzontem i tworzeniem jak gdyby podwójnego horyzontu – jednego ponad drugim. Efekt potęgowały jeszcze plamy słońca pojawiające się na „pionowym” fragmencie morza. Wpatrywaliśmy się w to jak urzeczeni. Podobno zjawisko to, pojawiające się na wszystkich północnych wodach, nosi nazwę „efektu Nowej Ziemi”, bo tutaj zostało pierwszy raz opisane. Ciekawe, że dane nam było je obserwować właśnie u wybrzeży tej wyspy. Jako ciekawostkę można dodać, że jedna z teorii mówi, iż właśnie ów efekt mógł być przyczyną nie zauważenia góry lodowej i zatonięcia Titanica.

W czasie długich przelotów korzystamy z autopilota, dzięki czemu nie ma konieczności trzymania steru i można się schować w nadbudówce osłoniętej od reszty kokpitu namiotem. Ja jednak wolę, o ile warunki nie są ekstremalne, siedzieć na zewnątrz. To właśnie tu, patrząc na bezmiar wody wokoło, można doświadczyć tego niesamowitego poczucia wolności, które od wieków pcha ludzi na morze, a które tak ciężko wytłumaczyć komuś, kto nigdy go nie doświadczył…

Tymczasem zbliża się moja wachta, więc czas na pokład. Do Dikson jeszcze 30 mil!

Pozdrawiam wszystkich serdecznie w imieniu swoim i całej załogi.;)

Paweł Ołdziej