Blog załogi 17.07 – 19.07.2013

24 lipca 2013 0 By Lady Dana 44

Tichaja Buchta, Wyspa Hookera, Ziemia Franciszka Józefa, 17.07.2013 r.

Witajcie!

Od ponad tygodnia pogoda praktycznie się nie zmienia. Cały czas przeważa wiatr północno-zachodni trójkowo-czwórkowy. Nad nami zachmurzone niebo, a dookoła stalowe Morze Barentsa. Cały czas kierowaliśmy się na północ w stronę Ziemi Franciszka Józefa. Z jednej strony, nasz rejs stał się jednostajny, zaś z drugiej, cały czas coś się działo. 

Co rusz podrywaliśmy się na okrzyki wachtowych, którzy pokazywali płynącą przy nas ławicę delfinów. Któregoś razu przy burcie pojawiła się nawet orka. Największe wrażenie zrobiły na nas 3 przepływające wieloryby, które szły kontrkursem i dosłownie w odległości kilkunastu metrów przeszły koło naszego jachtu. Oczywiście wyrzuciły w pobliżu fontanny wody, otoczone wielką gromadą mew. Wieloryby pojawiły się tak szybko, że nie zdążyliśmy wyciągnąć ani kamer, ani aparatów fotograficznych, ale za mogliśmy wyraźnie usłyszeć ich charakterystyczne „chrapanie”. Po krótkim „powitaniu” pożegnały nas machaniem ogonów, po czym zanurzyły się, by pojawić się ponownie po kilkuset metrach.

Poza tym na jachcie zawsze coś się działo. Lecha pieczołowicie znajdował nowe koncepcje na kolejne ształowanie żywności w zakamarkach wnętrza łódki. Z kolei Daniel zainicjował własne prace gospodarcze, między innymi dokonał wręcz profesjonalnego montażu „organizerów”, czyli korytek do sztućców w szufladach. Ja też coś zrobiłem … rozwaliłem prowadnice do wielkiej szuflady, w której składowane są garnki i patelnie  Lech i Daniel z wielką cierpliwością i fachowością naprawili tę prowadnicę, spokojnie wprowadzając stalowe kulki w odpowiednie wgłębienia w aluminiowych szynach. Dwukrotną naprawę awarii wycieku płynu z układu hydraulicznego steru opisał już Daniel, więc nie będę do tego wracał.

Dzięki temu, że temperatura wody w morzu miała kilka stopni powyżej zera odsalarka cały czas działała i mogliśmy co trzy dni kąpać się w ciepłej wodzie pod prysznicem.

Od wczoraj zaczęła się już zupełnie inna żegluga. Temperatura wody spadła poniżej zera i wraz z ujrzeniem pierwszych wysp rozległego archipelagu Ziemi Franciszka Józefa, pojawiły się na morzu małe góry lodowe – growlery. Od tej pory pływanie wymagało dużej uwagi, a czasami wręcz lawirowania między tymi wielkimi bryłami lodu, które mogą ważyć nawet tysiące ton, a tylko jedna siódma jest widoczna ponad wodą. Tego dnia o godzinie 06.35 przekroczyliśmy osiemdziesiąty równoleżnik szerokości geograficznej północnej. Po kilku godzinach w porywistym wietrze zakotwiczyliśmy w zatoce Tichaja Buchta na Wyspie Hookera.

Wbrew nazwie, zatoka nie była wcale taka cicha, spadowe wiatry z wysokich wzgórz otaczających zatokę oraz z otwartego morza miotały jachtem, a wachta kotwiczna musiała być cały czas na baczności, by przepływające obok jachtu growlery nie zniosły jachtu, wyrywając kotwicę. Do Tichej Buchty przypłynęły wszystkie jachty poza „Alter Ego”, którego załoga z poświęceniem stawia prawosławne krzyże na Nowej Ziemi.

Niska temperatura ujawniła niestety bardzo przykrą sprawę. Okazało się, że w Archangielsku dostaliśmy olej napędowy z wodą, która w niskich temperaturach wytrąciła się. Na szczęście zadział system alarmowy, ale za to mamy uciążliwe, wręcz ciągłe, spuszczanie wody z filtra.

Również wczoraj, w ruch poszła maszynka do pieczenia chleba, dzięki czemu rozkoszujemy się świeżym pieczywem, eksperymentując w proporcjach składu między różnymi gatunkami mąki. Oczywiście w kambuzie rządzi Lech, który codziennie zaskakuje nas przepysznymi obiadami, w większości przygotowanymi w wekach przez Panią Danę

Ale wróćmy do dzisiejszego poranka (pojęcie rano staje się już względne, bo przez całą dobę jest jasno). Zakotwiczyliśmy tuż przy rosyjskiej stacji polarnej w Tichej Buchcie na Wyspie Hookera. Po drodze przepłynęliśmy pod pionowym klifem, rozbrzmiewającym jazgotem setek traczyków gniazdujących na stromej skale.

W stacji polarnej dostaliśmy się pod opiekę trzydziestoletniego, niezwykle sympatycznego Andrieja Wasiliewicza Kunnigowa, pracownika Parku Narodowego Ziemi Franciszka Józefa. Andriej nie tylko oprowadził nas po stacji i okolicy i ugościł pysznym śniadaniem, ale uruchomił dla nas prawdziwą rosyjską banię, gdzie do woli cieszyliśmy się kąpielą. Oczywiście załoga jachtu „Barlovento II” też skorzystała z bani, a jakże…:)

Stacja przy Tichej Buchcie działała w latach 1929 – 1959, tutaj między innymi nastąpiło w lipcu 1931 roku słynne spotkanie sterowca „Zepellin” z lodołamaczem „Małygin”. W czasie wojny przyszło załodze stacji przetrwać i zimować bez żadnej zmiany od 1940 do 1945 roku.

17.07-19.07 1

W tej chwili stacja trochę straszy niszczejącymi drewnianymi budynkami, budowanymi. W latach trzydziestych zeszłego wieku, tych starych domów, siłowni wiatrowych, hangarów, stodół, chlewów się nie rozbiera – to zabytki. Andriej dostał pod opieką czterech studentów z Archangielska, którzy pracowicie oczyszczają rejon stacji ze śmieci. Efekty ich pracy, w postaci wielkich pojemników i beczek ze śmieciami, przygotowywanymi do wywózki, widzieliśmy na brzegu.

17.07-19.07 2

Pod wieczór do Tichej Buchty przybył pomalowany na pomarańczowo atomowy lodołamacz „50 – liet Pobiedy”. Zakotwiczył na chwilę przy polarnej stacji, ale napływająca na niego dość spora góra lodowa zmusiła go do opuszczenia kotwicowiska. Lodołamacz zatrzymał się w drodze do bieguna północnego, o tej porze roku wozi na biegun turystów, taka wycieczka kosztuje tylko 35 tysięcy euro…

17.07-19.07 3

W czasie postoju przy stacji polarnej pomogliśmy załodze fińskiego jachtu „Sarema”, któremu jakiś materiał oplótł się wokół śruby. W temperaturze wody minus jeden stopień Celsjusza zanurkował pod jacht w stroju nurkowymDanił Gavriłow, asekurował i pomagał Rysiek, także służyliśmy naszym wyposażeniem nurkowym. Danił wydostał wielki worek po ziemniakach nawinięty na śrubę.

17.07-19.07 4

Wyspy Champa, 18.07.2013r.

W nocy z 17 na 18 lipca, przy silnym wietrze, lawirując między growlerami, ocierając się o małe kawałki lodu, dopłynęliśmy w scenerii schodzących do wody lodowców do Wyspy Champa. Tam na brzegu czekał na nas ze strzelbą Andriej Kunnigow, który oprowadził nas po brzegu i po najbliższych, śnieżnych, stromych zboczach. Miejsce to jest słynne z kamiennych konkrecji, które posiadają kształt niemal idealnej kuli. Oczywiście przy tych wielkich kamiennych kulach robiliśmy sobie zdjęcia. W czasie tej wycieczki przechodziliśmy w pobliżu gniazdujących pomurników. Samice wysiadały jaja, a samce w nieustępliwy sposób odważnie nas atakowały, wręcz siadając na naszych czapkach…

Trzeba przyznać, że to miejsce miało niezwykle plastyczną scenerię. Jachty dryfowały przy brzegu krążąc miedzy górami lodowymi.

17.07-19.07 5

Kolejny dzień obfitował w nowe atrakcje. Po kolejnych dwóch godzinach pływania zakotwiczyliśmy przy wschodniej części Wyspy Heissa, tuż przy dużej kolonii morsów. Już z daleka ich wielkie brązowe cielska wyróżniały się na przybrzeżnym lodzie, a z kolei wielkie samce pokryte zielonymi wodorostami wylegiwały się ściśnięte w jednym kręgu na brzegu.

Pod opieką Andrieja, stosując się do jego instrukcji, doszliśmy brzegiem stosunkowo blisko do morsów. Oj, napstrykaliśmy dużo zdjęć.  W dodatku morsy żerowały tuż przy brzegu i mogliśmy zobaczyć ich okazałe „uzbrojenie” i wąsy. Zdjęcia ukażą się na stronie za dwa tygodnie, prześlemy je przez załogę „Piotr I”.

Wieczorem załoga naszego jachtu zrobiła przyjęcie, na które zaprosiliśmy Andrieja Kunnigowa. Tradycyjnie panowała bardzo serdeczna atmosfera. Michał Wojnowski na pokładzie grał na elektronicznym pianinie, a widać grał wyśmienicie, bo wielkie stado morsów, zaciekawione graniem Michała, przypłynęło w pobliże jachtu i długo wsłuchiwało się w kolejne wykonywane utwory. Cały ten niezwykły koncert w otoczeniu gór lodowych i z nietypowymi słuchaczami – morsami, sfilmował Rysiek. Tymczasem ja udałem się na jachcie „Piotr I” na zachodni skraj Wyspy Salisbury na Przylądek Fishera. Przy tej okazji pobiłem swój kolejny rekord w pokonywaniu szerokości geograficznej, Przylądek Fishera znajduje się na szerokości 81°02´N.

Popłynęliśmy na przylądek Fishera, by odebrać pozostawionego tam na kilka dni amerykańskiego wspinacza Mika Libeckiego.Mike miał w tym czasie samotnie pokonać trzystumetrową ścianę wznoszącą się tuż nad przylądkiem. W dużej mgle dotarliśmy na przylądek, uruchomiliśmy buczek i zaczęliśmy krzyczeć. Szczęśliwie po kilku minutach odezwał się Mike i po kilkunastu minutach pojawił się na brzegu. W dość dramatycznych okolicznościach udało się nam przewieźć na pontonie (przy wzburzonym morzu) Mike i jego wyposażenie.

Nasz nowy znajomy wrócił w dobrej formie, choć był totalnie niewyspany. Dostał zdrowo w kość. Przez prawie cztery dni spał tylko trzy godziny. To była jego druga przymiarka do tej ściany, tym razem zakończona sukcesem w tej niezwykle kruchej skale. W czasie rozmowy z Mike´iem, dotarło do mnie, że mam do czynienia ze światowej klasy wspinaczem, z olbrzymią kolekcją wielkościanowych przejść arktycznych. Mike´a Libeckiego będzie można spotkać w Łodzi pod koniec listopada, został zaproszony przez tamtejszy „Explorers Festival”.

19.07.2013r.

Nad ranem wróciłem na nasz jacht i dowiedziałem się, że system SPOT, informujący o lokalizacji jachtu nie działa powyżej osiemdziesiątego stopnia, zatem dopiero gdy wrócimy na bardziej „południowe” szerokości będzie można oglądać nasze lokalizacje na stronie.

Najnowsze mapy zalodzenia głoszą, że jeszcze lód zalega we wschodniej części Morza Karskiego i Cieśniny Wilkickiego, zatem przyjdzie nam poczekać do początku sierpnia w okolicach Nowej Ziemi.

Ahoj!

Michał Kochańczyk